2016-11-14
Są takie dni, które szczególnie celebrujemy. Dni bardzo osobiste, jak urodziny, imieniny czy rocznice. Ja mam jeszcze kilka takich dni. To maratony. Każdy z nich to moje święto, to dzień, na który czekam i którym się delektuję.
Zobacz część II - Maraton boli »
Zobacz część III - Taktyka i wnioski »
Wszystkie zawody przeżywam mniej lub bardziej, ale na maratony czekam szczególnie. A dlaczego? Nie tylko dlatego, że to szczególny dystans, że wymaga najpoważniejszych przygotowań, że najbardziej boli… Uwielbiam po prostu to wszystko, co tym największym maratonom towarzyszy. Lubię chodzić po Expo, lubię korzystać z prelekcji, lubię pasta party dzień przed i uwielbiam tą noc przed startem w hotelu, kiedy wszystko przygotowuję, planuję, i kiedy to nie mogę zasnąć.
Po kolei: Do Poznania przyjechaliśmy z Mariuszem (moim bratem) i Sylwią (jego żoną). Hotel nie zachwycił świetnością, ale za to można było się wymeldować w niedzielę dopiero o 17:00 a nie o 12:00, jak w większości hoteli. To wiele ułatwiło.
Chwilę się ogarnęliśmy i poszliśmy odebrać pakiet startowy. Biuro zawodów znajdowało się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Gdy się do nich zbliżaliśmy zaczęliśmy wchodzić w klimat. Coraz więcej biegaczy, banery promujące maraton, to jest to! Aby dojść do punktu odbioru pakietów trzeba było przejść przez Expo. Sprytny zabieg.
Na Expo oglądam. Nie kupuję! Za każdym razem rozczarowuje mnie to, że ceny są bardzo często , żeby nie powiedzieć prawie zawsze, wyższe, niż w sklepach internetowych tych samych wystawców. Trochę mnie to irytuje. Mamy swoje święto, maraton, mnóstwo biegaczy, wszyscy podnieceni do granic możliwości, wszyscy w nastroju zakupowym i mam wrażenie, że wystawcy skutecznie to wykorzystują. A szkoda. Zatem Expo traktuję jak zapoznanie się z asortymentem, by ewentualny zakup wykonać z domu przez stronę wystawcy i czekać potem kilka dni na przesyłkę.
Wyjątkiem było dla mnie jedno stoisko, gdzie nie wyobrażałem sobie zakupu inaczej jak właśnie tam. Skromy stolik, skromne krzesło, jeden sprzedający i dwa produkty: „Biegiem przez życie” i „Trening biegowy metodą Skarżyńskiego”. I wszystko jasne… Pan Jerzy Skarżyński to dla mnie bardzo pozytywna postać. Zawsze uśmiechnięty, zawsze życzliwy, zawsze chętny do rozmowy. Wstyd przyznać, ale nie czytałem wcześniej Biblii każdego polskiego biegacza, czyli „Biegiem przez życie”. Zatem nadrabiam. Książka kupiona, z dedykacją, z uściskiem ręki, z życzeniami powodzenia. Dziękuję!
Druga rzecz, którą lubię na Expo, to stoiska „interaktywne”, czyli takie, gdzie mogę się czegoś dowiedzieć o swoim ciele, o swoim bieganiu itp. W Warszawie skorzystałem z dostępności ortopedy i kardiologa i dobrze na tym wyszedłem. W Poznaniu oprócz wszechobecnych pomiarów tkanki tłuszczowej było też stoisko firmy Bodywork. Miła dziewczyna kazała mi robić dziwne rzeczy. Leżałem, skakałem, robiłem przysiady, podnosiłem nogi i przytulałem się do ściany. Wszystkie te testy i ćwiczenia wykazały jedną, smutną prawdę: jestem w grupie wysokiego ryzyka przeciążeń. Zdawałem sobie sprawę, że nie jest najlepiej z moją sprawnością, ale te kilka testów pokazało mi, że jest gorzej niż myślałem. Mój zakres ruchu jest tragiczny. Chciałbym to dobrze przepracować.
Prelekcje to następny punkt programu. Spora dawka cennych informacji, pochodząca od osób z ogromnym doświadczeniem. Przed Maratonem Poznańskim było siedem prelekcji. Gdy ich słuchałem to co chwilę myślałem sobie: „o, to jest ciekawe, o tym napiszę”. Ale szczerze powiedziawszy teraz, po kilku tygodniach, niewiele pamiętam. Smutne. Postaram się jednak przypomnieć sobie przynajmniej po jednej, najistotniejszej rzeczy z każdej prelekcji:
I tyle. Wieczorem kolacja, relaksacyjna kąpiel i próba zaśnięcia, co wcale nie jest łatwe. Tyle myśli! Jak biec, czy moje założenia nie są zbyt optymistyczne, czy będzie bolało, a raczej: jak bardzo będzie bolało, jak się ubrać… Gonitwa myśli. Po czym wszystko zaczyna zwalniać, mieszać się, stawać się coraz mniej realne, aż niespodziewanie nadchodzi upragniony sen…